niedziela, 14 listopada 2010

Narew czyli złota jesień na Podlasiu

Wszystkie wcześniejsze spływy były zaplanowane w lecie, ten był naszym pierwszym jesiennym. Początkowo obawialiśmy się kapryśnej pogody i niskich temperatur jednak optymistyczne prognozy i super skład przekonały nas całkowicie...
Narew jest prawym dopływem Wisły długości 484 km. Swój początek bierze koło Orłowa, po białoruskiej stronie Puszczy Białowieskiej, dalej płynie przez szerokie i podmokłe doliny Górnej i Dolnej Narwi, a w środkowym brzegu przez kotlinę Biebrzańską. My skupiliśmy się na górnej Narwi i Narwiańskim Parku Narodowym, w którym rzeka bardzo meandruje tworząc labirynty rzeczne i i wypuszcza wiele odnóg, często ślepych – dlatego też ten odcinek często zwany jest polską Amazonką – jest to ewenement wśród polskich rzek.

Już na początku okazało się, że bardzo dobrze wybraliśmy termin, w tym okresie Górna Narew miała bardzo wyskoki stan wody, dzięki czemu mieliśmy wspaniałe widoki na dolinę i rozlewiska co byłoby niemożliwe w okresie letnim.
Spływ zaczęliśmy w okolicach wsi Rybaki, początkowo w czteroosobowym składzie:




Pomimo porannego słońca, które oglądaliśmy z okien pociągu, naszą narwiańską przygodę rozpoczęliśmy bez niego za to pod wiatr – były również plusy: cudownie stalowe niebo, które zrobiło na nas wielkie wrażenie i brak deszczu (mżawka się nie liczy). Pierwszy dzień w kajakach był krótki i nie był męczący, ale takie mieliśmy założenie. Jedyną przygodą był mostek, który bez problemu można przepłynąć przy niskim stanie wody – my musieliśmy wysiadać, a bardziej wskakiwać na niego i przepychać kajaki. Jako miejsce noclegowe wybraliśmy skarpę w okolicy wsi Ancuty. Na biwak wydawało się idealne, z jednej strony rzeka, z drugiej las. Nie przewidzieliśmy tylko, że będzie wiało tak mocno, że nie osłonięci będziemy mieć problemy z ogniskiem, które bardzo słabo się paliło co nie sprzyjało przygotowaniu posiłków. Za to rano, kiedy wyszliśmy z namiotów mieliśmy piękny widok na rzekę i słońce.

W drugim dniu spływu pogoda dopisywała więc i humory, otwarte przestrzenie pozwalały podziwiać naszą piękną „złotą jesień”, a słoneczko konsumować podlaski przysmak czyli żubry w płynie. Dzień minął przyjemnie i nie wiedząc kiedy dopłynęliśmy do naszego kolejnego biwaku (okolice wsi Ciełuszki) czyli pięknej polanki z trzech stron osłoniętej lasem. Tego wieczora ognisko paliło się jak trzeba a my mieliśmy z jego kręgu widok na rzekę a nad sobą gwiaździste niebo.

Poranek trzeciego dnia zaskoczył nas jeszcze piękniejszą pogodą, do tego stopnia że pomimo końcówki września ubraliśmy się jak na lato. Ze względu na problemy zdrowotne jednego z naszych towarzyszy wypłynęliśmy dosyć późno, wolny czas wykorzystaliśmy na: kąpiele, łowienie ryb, kontemplację. Po wypłynięciu pierwszym naszym celem była wieś Koźliki, gdzie planowaliśmy zrobić zakupy na kolejne dwa dni. Do wsi dopłynęliśmy dosyć szybko jednak okazało się, że nie ma tam sklepu stacjonarnego a obwoźny tego dnia był z odzieżą, za to spotkaliśmy bardzo miłych mieszkańców i obejrzeliśmy cerkiew schowaną w lesie, niestety tylko z zewnątrz... Kolejny cel to zabytkowy most drogowy na trasie Białystok – Lublin, skąd było najbliżej do sklepu w Rybołach najbliżej czyli ok 4 km. W Rybołach prosto z PKS'u dołączył do nas z uśmiechem na twarzy i gitarą na plecach, kolejny członek ekipy. Nie upłynął z nami za daleko bo kilka kilometrów dalej zatrzymaliśmy się na nocleg. Tym razem biwakiem była skarpa przy płocie nieczynnego ośrodka wypoczynkowego, za to z otwartą furtką i studnią. Wieczór upłynął miło, na powitaniach...

Przyzwyczajeni do słonecznych poranków, niemile zaskoczyliśmy się kiedy rano zamiast słońca przywitał nas deszcz, ale cóż począć założyliśmy czapki, rękawiczki, kalosze i w kajak... Pomimo niepogody widoki nadal urzekały, a humor dopisywał. Po drodze mijaliśmy cerkiew, która swoim niebieskim kolorem kusiła nas zza drzew, niestety rzeka było w tym miejscu zbyt rozlana żebyśmy mogli zobaczyć ją z blisko. Za to z upływem dnia pogoda robiła się coraz lepsza, aż pod koniec wypogodził się całkowicie i czwarty dzień spływu zakończyliśmy już w słońcu. Jako biwak wybraliśmy polankę w okolicach nie czynnego poza sezonem ośrodka ZHP w bliskiej okolicy wsi Doktorce. Miejsce oprócz tego, że malownicze było obfite w maślaki, co bardzo nas ucieszyło i zarazem spowodowało nieplanowane wyjście do sklepu po jajka na poranną jajecznicę (a ściślej maślaki z jajkami). Wieczór umilał nam nasz nowy towarzysz, który w końcu tego dnia wyciągnął gitarę :-)


fot. Cegła




Celem piątego dnia spływu był Narwiański Park Narodowy, nie musieliśmy robić zaopatrzenia mieliśmy dużo czasu, więc niespiesznie płynęliśmy do Surażu. Był to pierwszy dzień kiedy z kajaków widać było zabudowania ale nie tylko, po drodze minęliśmy stado krów, które brodziły tuż koło nas. Duże wrażenie zrobiły na nas bale słomy, które wystawały nad wodę, doskonale widać było po nich jak bardzo rzeka jest rozlana – w końcu jeszcze niedawno musiał w tym miejscu jeździć snopowiązałka... i tak podziwiając rozlewiska dopłynęliśmy do Surażu, gdzie zapatrzyliśmy się „brzozówkę”, której nie polecamy. Z Surażu wpłynęliśmy prosto do Narwiańskiego Parku Narodowego. Po prawej stronie mijaliśmy prywatne muzeum archeologiczne z biwakiem, jednak podziwialiśmy tylko z daleka. Jako miejsce noclegowe wybraliśmy poleconą nam przez właściciela wypożyczalni polankę za Uhowem. Dopłynęliśmy w miarę wcześnie więc inaczej niż zwykle zamiast rozpalania ogniska na początku poleniuchowaliśmy w słoneczku. Wieczór był udany, pyszna obiadokolacja, napitek i śpiewy z gitarą.

Poranek był bardzo słoneczny więc uzbrojeni w okulary słoneczne nie zwlekając wyruszyliśmy. Nie było już widać rozlewisk, za to brzegi zaczęły porastać wysokie trzciny a rzeka rozchodziła się w tu i ówdzie, gdyby nie widoczny nurt nie byłoby wiadomo gdzie płynąc, a musieliśmy dopłynąć do sklepu we wsi Bokiny. Wieś ta kusiła nas też barem podrzędnej kategorii więc dopłynęliśmy szybko. Spotkało nas jednak rozczarowanie, bar było od dawna nie czynny, a napis na sklepie: „piwo, wódka, wino, napoje, lody drób” okazał się proroczy – nie było nawet sera. Za to bardzo mili ludzie, więc nie odmówiliśmy sobie piwa przed sklepem, w końcu pogoda była idealna. Dzięki sklepowi w Bokinach odkryliśmy też nasz spływowy hit „wódka i śledzik” - podlaski przysmak, który od razu przypadł nam do gustu. Szósty dzień spływu chcieliśmy zakończyć na wyspie w pobliżu wsi Topilec, zgodnie z opisem skierowaliśmy kajaki w prawo i dopłynęliśmy do celu. Miejsce idealne, łatwy dostęp do drewna a przy tak wysokim stanie wody niedostępny z lądu. Wieczór był wyjątkowy, począwszy od obiadokolacji zaserwowanej z winem, skończywszy na wesołej imprezie z gitarą. Ze względu na ładna pogodę nie rozbijaliśmy namiotów, za to skorzystaliśmy z (jak się okazało) nowo postawionej wieży widokowej. Rano postanowiliśmy zebrać kanie, których było w pobliżu jest bardzo dużo, mieliśmy pewne obawy czy to nie sromotniki ale jednak zabieramy je do kajaka.

fot. Cegła

fot. Cegła


Siódmego dnia wpłynęliśmy w sam środek Narwiańskiego Parku po drodze zatrzymaliśmy się przy kolejnej wieży widokowej w Waniewie, z której w pełni możemy podziwiać widok na najpiękniejsza część rzeki, widać z niej dokładnie jak Narew zaczyna wypuszczać coraz więcej odnóg i plącze się niczym pajęczyna. Po krótkiej przerwie chcemy dopłynąć do wsi Izbiszcze gdzie znajduje się kultowy sklep spożywczy, przy którym podobno sklep w Bokinach to nic. Niestety gubimy się w narwiańskim labiryncie i wracamy do głównego koryta. Kolejnej pomyłki nie będzie bo jak się okazało na trasie są drogowskazy, które prowadzą nas prosto do Kurowa, gdzie znajduje się siedziba parku, biwak i jak liczymy również sklep. Kiedy dopłynęliśmy na miejsce okazało się, że sklepu nie ma, a pole biwakowe w tym dniu jest nieczynne ze względu na prywatną imprezę. Jednak i tym razem możemy liczyć na gościnność, strażnicy parkowi pozwalają nam rozbić się przy molo dydaktycznym, przywożą zakupy z Łap (sic!) a do tego potwierdzają, że znalezione przez nas grzyby to jednak kanie a nie sromotniki. Zadowoleni i z pełnymi brzuchami skorzystaliśmy z zaproszenia na imprezę na polu biwakowym, zaopatrzeni w wódkę ze śledzikiem i gitarę kolejny raz przeżywamy niezapomniany wieczór, który zapadnie nam w pamięci nie tylko ze względu na miłe towarzystwo ale również brawurowe wykonanie „hej ułanie” przy akompaniamencie gitary. Jak się okazało nie była była to jedyna atrakcja – nad ranem mieliśmy niezapowiedzianego gościa – łosia który zainteresował się naszymi kajakami. Niestety widziały go tylko dwie osoby a aparat był daleko...


Kolejny czyli ósmy dzień był naszym ostatnim na wodzie, trochę smutno ale cieszymy się do końca mamy piękną pogodę. Z Kurowa do wsi Rzędziany, gdzie chcemy skończyć spływ jest blisko więc już tradycyjnie nie spieszymy się, po drodze mamy w planie zobaczyć tzw. „zerwany most”, istniejącego przed II wojną światową na trasie Białystok - Jeżewo. Wydaje się, że nie można go ominąć, tym bardziej, że jesteśmy jeszcze na terenie parku i wszędzie są wodne drogowskazy, jednak drogowskazy są po to żeby je czytać, my kierując się strzałką a nie napisem wpływamy w jedną z odnóg – Kurówkę. Zanim się zorientowaliśmy nie opłacało się wracać do mostu. Kurówka przypomniała nam spływ Sokołdą – tak samo zarośnięta, że momentami odbijaliśmy się od zielska zamiast wiosłować, ale były też plusy to tam zobaczyliśmy błotniaka stawowego i pierwsze na trasie spływu łabędzie... Spływ zakończyliśmy w bardzo gościnnej agroturystyce w Rzędzianach, gdzie zdaliśmy kajaki i zostali w udostępnionej nam wiacie.

Generalnie Narew zrobiła na nas wielkie wrażenie, to naprawdę bardzo malowniczy kawałek Polskie, który swoimi krajobrazami może śmiało konkurować z Biebrzą, na której jednak nie jest tak odludnie, bo jest popularna wśród kajakarzy.
Techniczne rzeka nie sprawia problemów, na trasie nie ma przeniosek ani wielkich spiętrzeń. Trasę jaką przepłynęliśmy można śmiało polecić nawet początkującym kajakarzom. Dokładny opis rzeki z kilometrówką dostępny na stronie wypożyczalni (link po lewej stronie).

Specjalne podziękowania i pozdrowienia dla reszty naszej spływowej ekipy: Cegły, Kufla i Wawka.









3 komentarze:

  1. No tak z samymi chłopami królewna ;>

    OdpowiedzUsuń
  2. 30 yr old Programmer Analyst II Florence Bottinelli, hailing from Bow Island enjoys watching movies like "Trouble with Girls, The" and Singing. Took a trip to Old Towns of Djenné and drives a Ferrari 250 GT California. zobacz na tych gosci

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...